Jaka była reakcja, gdy dowiedział się pan, że będzie kierował odbudową zamku w Świeciu?
Poczułem, że stoję przed wielkim wyzwaniem. Wiedziałem, że będzie to niezwykle skomplikowana inwestycja. Głównie ze względu na sklepienia, które należało odtworzyć, ale też drobiazgowy nadzór konserwatorski, archeologiczny, przyrodniczy i oczywiście inwestorski. Wiedziałem, że w przypadku tak szczególnego zadania nie można sobie pozwolić na żaden błąd.
Szefowie rzucili pana na głęboką wodę. Niektórzy byli zaskoczeni, gdy zobaczyli, jak młody człowiek odpowiada za tak poważną inwestycję.
Prowadziłem już inwestycje za kilka milionów złotych, ale rzeczywiście, ta jest największa i najbardziej wyjątkowa. Jestem wdzięczny przełożonym, że obdarzyli mnie takim zaufaniem. Z pewnością mają świadomość, jak ważne zadanie mi powierzyli.
Jakich trudności obawiał się pan najbardziej?
W przypadku budynków zabytkowych de facto nigdy nie wiemy, czy to, co mamy w dokumentacji projektowej odpowiada rzeczywistości. Z zamkiem jest tak, jak się spodziewałem, czyli dokumentacja sobie, a życie sobie. Na takiej budowie trzeba wiele rzeczy samodzielnie zwymiarować i sprawdzić, aby uniknąć przykrych niespodzianek. Na przykład po odkuciu ściany, która miała być dla czegoś podporą, okazywało się, że jest w środku pusta. To pociągało za sobą konieczność szybkiego znalezienia jakiegoś rozwiązania, które mimo tych okoliczności, pozwoli zrealizować projekt. Trzeba pamiętać, że wprowadzaliśmy dużo nowej tkanki.
Niewątpliwie największym wyzwaniem były wspomniane już sklepienia gwiaździste. Choćby z tego względu, że takich sklepień w zasadzie nikt nie wykonuje i trzeba było samodzielnie opracować technikę ich budowy.
To prawda. Nie było na to projektu ani technik budowy. Mało która firma w Polsce może się poszczycić tym, że robi takie sklepienia. Bardzo rzadko się to zdarza. Ostatni raz robiono je w Malborku. Musiałem sięgnąć do starych ksiąg niemieckojęzycznych z XVII w., na których pewien mistrz murarski z Gdańska opracowywał te sposoby. Na szczęście, udało mi się przekuć tę wiedzę w praktykę. Wszystko robiliśmy starymi metodami. Drewnianym cyrklem o średnicy 8-10 metrów rysowaliśmy po drewnianej podłodze, aby stworzyć właściwe profile.
Był jakiś moment zwątpienia? Obawa, że to może nie wyjść?
Przygotowywałem się do tego przez rok. Jeździłem po okolicznych zamkach. Pomógł mi między innymi ten w Radzyniu Chełmińskim. Tam wprawdzie nie ma już tych sklepień, ale można było podpatrzeć technikę budowy spływów sklepiennych. Tak samo zamek w Malborku. Na pewno momentem najbardziej stresującym było rozszalowanie. Wszyscy patrzyliśmy czy to się nie zawali. Należy pamiętać, że na wierzchu tego sklepienia zamontowaliśmy krąg ze sztucznego kamienia, który ważył ponad 200 kg. Zgodnie z prawami fizyki, to wszystko klinowało się, ale pewna obawa zawsze się rodzi. Po rozszalowaniu pierwszego sklepienia ciśnienie wyraźnie spadło i w kaplicy były wykonywane już na spokojnie. Chociaż te ostatnie sklepienia były większe niż w refektarzu, to zrobiliśmy je szybciej, bo dysponowaliśmy już pewną wiedzą i umiejętnościami.
Prowadzona w Świeciu inwestycja skłoniła pana do podjęcia studiów podyplomowych z konserwacji zabytków.
Rzeczywiście, poszedłem na studia z zabytkoznawstwa i konserwatorstwa. Chciałem inaczej spojrzeć na ten zabytek. Z perspektywy konserwatorów. Tego typu wiedza na pewno pomoże mi w rozmowach, jakie będę jeszcze wielokrotnie prowadził z konserwatorami. Uświadomiły mi one, że w tego typu pracach bardzo istotne jest ujawnienie historycznej i estetycznej wartości zabytku, przy jak największym poszanowaniu autentycznej substancji budowli. Dość przyjemnym epizodem był moment, gdy poproszono mnie o poprowadzenie wykładu na temat techniki budowy sklepień.
Odbudowa zamku w Świeciu jest najważniejszą pozycją w pana dotychczasowej pracy zawodowej?
Na pewno będzie jedną z najważniejszych, ale liczę na to, że pojawi się jeszcze jakaś równie ciekawa pozycja. Pozostało jeszcze parę zamków do odbudowy.